Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ten piękny kapitan zrobi wspaniałą karjerę! — zauważyła starsza pani, ostro patrząc na generała Floridablanca.
— O, tak! — zawołał z przekonaniem i zachwytem w głosie don Miguel. — Bardzo uczony, zdolny, prawie genjalny i dzielny młodzieniec! Pozatem — znajduje się pod specjalną opieką komendanta dworu i stolicy, hrabiego de l’Alkudia!...
— Madonna de Sagrada! — westchnął małżonek starszej damy. — Jakich to czasów dożyliśmy! Nędzny mulat — oficerem sztabu generalnego, przedstawianym królowi Hiszpanji! To już nie demokratyzacja, lecz upadek... upadek, moi drodzy!
— Istotnie, poglądy i przekonania zmieniają się zbyt szybko — zauważył inny pan, — i nie wiem, czy to nie zagraża tradycjom narodowym? Tylko patrzeć, jak panny z rodzin hidalgów będą wychodziły zamąż za takich... mieszańców bezpańskich...
— Hm... — mruknął, marszcząc brwi, don Miguel. — Już wychodzą za torreros, a czem są lepsi ci rzeźnicy od porządnych, inteligentnych mulatów?
— Generale! — upomniała go sędziwa dama. — To, co pan wypowiada, jest straszne, zbrodnicze! Mulat w rodzinie szlachty hiszpańskiej! Co pan mówi?!
— A co senora powie o torrero? — odciął się generał.
— Cóż — torrero? Jest on przynajmniej wieśniakiem andaluzyjskim, kastylskim lub asturyjskim, a nieraz się zdarza, że nieznanym ojcem jego był jakiś hidalgo, grand, z którego to krwi torrero zapożyczył sobie szaloną odwagę dawnych rycerzy.
Młody człowiek, milczący dotychczas, roześmiał się nagle i dodał:
— Jeżeli chodzi o dziedziczność „z lewej strony“, to, co do naszych mulatów, nie może być żadnej