Przejdź do zawartości

Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ssane z palca, lub osnute na niedokładnych i przypadkowych pseudo-naukowych obserwacjach, ogłaszanych na zlecenie i za pieniądze rządu. Gubernator tak się przejął swoją misją wychowawczą, że stawał się coraz sroższym dla mieszkańców kolonji. Don Miguel Floridablanca zastosował politykę prowokacyjną, ściągając z całą surowością podatki, chociaż rok ten był wyjątkowo nieurodzajny; ścigał murzynów, kryjących się przed urzędnikami i policją po lasach; wysyłał do dżungli i najdalszych osiedli ekspedycje karne, a te przełapywały tubylców, przekraczających granicę i oddawały bezwzględnym sądom doraźnym. Na parterze pałacu zasiadał sąd i pracował w pocie czoła, gdyż gubernator improwizował proces po procesie, wynajdywał ludożerców, istniejących i nieistniejących bandytów, inscenizował zamachy na swoją osobę i spiski przeciwko Hiszpanji; murzynów, pracujących na okrętach, nie dopuszczał wgłąb kraju, a spotkawszy Jose Faruba, osobiście uderzył go w twarz, krzycząc, że mu się nie ukłonił.
Opowiadał córce o różnych okropnościach, wykrytych przez sąd i policję, a w tak jaskrawych barwach, że przerażona, zgrozą przejęta panienka zasłaniała twarz rękami i wydawała co chwila okrzyki przestrachu:
— Nędznicy! Nędznicy!
Gubernator nie był jednak całkowicie ze siebie zadowolony. Uważał, że nie dopiął jeszcze najważniejszego celu: nie poniżył i nie oczernił w oczach córki mulatów. Wszystko, o czem opowiadał z udanem oburzeniem, dotyczyło jedynie murzynów — półdzikich, bezbronnych, oszalałych ze strachu Bantu, Dengisów, Luru i innych szczepów, przebywających częściowo w dżungli, częściowo — na przedgórzach Pahola.
Szczęście sprzyjało stroskanemu ojcu.