Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Z poza ogromnego biurka podniósł się majestatyczny generał o szczeciniastej, krótko przystrzyżonej, siwiejącej czuprynie i czerwonej, dumnej twarzy.
Caballeros! — rzekł, lekko pochylając głowę i wskazując na fotele. — Proszę siadać!
Don Jeronimo chrząknął i, poszperawszy w zanadrzu surduta, wyciągnął dwa zeszyty „Rondy“.
— Ekscelencjo! — pisnął. — Ten młody człowiek, zapowiadający się tak świetnie, jako literat, napisał niepospolitej wartości powieść, którą nader wybredna i wymagająca „Ronda“ umieściła przed innemi utworami, posiadanemi w tece redakcyjnej. Mam zaszczyt sprezentować ekscelencji utwór młodego pisarza i polecić go...
„Świt czy zmierzch?“ — przerwał mu generał. — Czytałem! Istotnie bardzo piękna powieść, bardzo... Cieszę się, że mam sposobność poznać autora i powinszować mu szczerze... a panu redaktorowi podziękować za tak miłą okazję.
Wstał i, dzwoniąc ostrogami, zbliżył się do gości, aby potrząsnąć im ręce.
Zakrawało to na wyczerpanie audjencji, lecz don Atocha nie dał za wygraną i rzekł:
— Młody człowiek, którym się interesuje cała prasa i, mogę twierdzić bez przesady, — cała Hiszpanja, prosił za mojem pośrednictwem o posłuchanie u ekscelencji w sprawie poufnej i osobistej, w którą jednak wtajemniczył mnie, jako swego przyjaciela i człowieka doświadczonego...
— Ach, tak? — zniżając głos, powiedział generał. — Słucham, caballero, panie... panie...
Mulat w jednej chwili zapomniał o wszystkiem, o czem myślał przez noc, i rzucił natychmiast: