Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Enriko zrozumiał wkrótce, że był to ratunek dla niego przed nieukojoną, gryzącą tęsknotą.
Przyszło nagłe uświadomienie, że nic na rozłąkę poradzić nie może, lecz musi wytężyć siły i wynaleźć sposób, aby zdobyć kochaną dziewczynę, przyjaciółkę lat dziecinnych, dobrą opiekunkę i cel swych marzeń.
Pierwsze kroki na tej drodze już postawił. Ukończy szkołę z odznaczeniem; będzie miał zapewnione stanowisko; wreszcie wybije się ponad poziom, jeżeli powieść jego będzie miała poczytność. Potrafił dokonać manewru nieuchwytnego i niezawodnego, aby wypowiedzieć Lizie wszystko, co od chwili rozstania wypełniało mu życie. Nie upadł na duchu, nie osłabł, nie zwątpił, nie opuścił rąk. Miał w głowie niewyczerpaną skarbnicę nowych pomysłów, zamiarów i nadziei. Pójdzie dalej, wciąż wyżej i wyżej!
Zaczął pisać nową powieść i czuł, że robi w niej postępy, że myśli jego stają się głębsze, ideały bardziej określone, forma — doskonalsza.
Jakoż i druga postać, zatruwająca go niepokojem, usunęła się w cień. Wspomnienie o don Dominiku Kastellar hrabim de l’Alkudia — nie napawało go już wstrętem i rozpaczą. Stanie przed nim we właściwym czasie, jako człowiek znany, mający zdobyte własną pracą miejsce w społeczeństwie, szanowany, a kto wie — może nawet uwielbiany. W każdym razie nie wolno już będzie teraz znieważyć go bezkarnie, podeptać, pohańbić! Przestał być „cętkowanym bękartem“, nikt nie ośmieliłby się już teraz skopać go, jak psa.
Podobne myśli spowodowały dziwny spokój, wyraźnie uświadamiany i odczuwany. Dziękował za to Bogu, gorąco modląc się przed krzyżem Męki, czego nauczyli go „Biali Bracia“, a co pokochał w dzieciństwie, pełnem miotania się ducha i goryczy doznanej krzywdy.