Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dokoła. Tam na kupie rupieci, sen litościwy ukoił łachman ludzki, co chrapie, niepomny już nędzy minionego dnia; obok, w takiej samej norze — ludzie, pochyleni nad blaszanym kociołkiem, laseczkami i palcami coś wyciągają z niego i jedzą, żując w skupieniu starannie, powolnie, by przedłużyć radość oszukańczego i krótkiego nasycenia; tu znów — ktoś omotany szmatami wydał ostatni w życiu jęk, drgnął i zesztywniał... Wielkie jest jednak to kretowisko i ileż w niem ukrywa się różnych ludzi, a z nimi razem ileż ludzkich namiętności, pomysłów i udręk?! Szczególnie w nocy... Jakżeż dziwnie i strasznie pod temi wysmyganemi sklepieniami, co przytłaczają wszystko swym ciężarem i mętnym połyskiem, brzmią pocałunki, słowa zazdrości, obietnic i groźby, a potem — odgłosy bitwy zaciekłej i okrutnej, walki mężczyzn o mężczyznę. Tam i sam w miejscach najtajniejszych unosi się gorzko-słodkawy zapach dymu opjumowego — zamierające echa przeszłości, ostatniej ucieczki i radości; w innym znów zakątku rozlega się zgrzyt zębów i urywany, groźny oddech graczy, stawiających na kartę wszystko — do ostatniego łachmana, a nawet siebie samych. Po nocach również, gdzieś w obszerniejszej norze gromadka mieszkańców straszliwej osady podziemnej rozważa i przygotowuje jakiś plan zuchwały i zbrodniczy. Mroczny obraz życia ludzkiego, co, jak iskra w mętnem, zniszczonem zwierciadle, odbija się i przełamuje w bagnie tego kreciego, ohydnego istnienia. Dokoła czarnych szczelin zarażają powietrze kupy nieczystości, cuchnące kałem i zgnilizną odpadków. Śmigają tu myszy i gryzą się o resztki jadła szczury rude, głodne.