Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w zatoce Kantońskiej i psułem tam krew Anglikom z Hongkongu i Portugalczykom z Makao!
Wagin uważnie przyglądał się mówiącemu. Niezmieszany tem bynajmniej Hung-Wu przedstawił mu cały plan transportu broni.
— Popłyniemy kilka godzin jeszcze w górę rzeki. Tam za Hwangczou, gdzie zaczyna się już pagórkowata kraina, staniemy na kotwicy. Zaprowadzę was do „miasta mężczyzn“.
— Co to jest? — spytał Sergjusz.
Na to odpowiedział mu Bojcow:
— To już jest chyba wyłącznie chiński wynalazek! Wyobraźcie sobie jakąś klęskę, która tysiące ludzi skazuje na śmierć głodową. Takie klęski stale, bo już od wieków, nawiedzają Chiny. Mam na myśli wojnę domową i wszystko, co jest z nią związane. Otóż tysiące, a nawet dziesiątki tysięcy...
— nawet setki — dorzucił Hung-Wu przez zaciśnięte zęby.
— Tak! — opowiadał dalej szyper. — Te tłumy od czasu do czasu zbierają się w jakiemś określonem miejscu i stąd ruszają w świat. Suną, jak te mrówki koczujące i jak one — drapieżne. Nigdy nie wiadomo, kto prowadzi tych włóczęgów, gdzie i co ich wkońcu zatrzyma! Wcześniej wszakże lub później sunąca horda osiedla się na jakiemś odludziu i zakłada miasto... Jakie — to sami ujrzycie, więc nie będę opowiadał. Żyją ci biedacy w sposób nieprawdopodobny i niezrozumiały... Zrzadka przybiega do nich ten lub ów z agentów, pozostawionych po miastach, i uprowadza potrzebną ilość ludzi na jakieś roboty, wymagające niewybrednych, najtańszych na świe-