Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

udało się tymczasem obronić przed zniesieniem starożytną świątynię Konfucjusza.
Ulice i place były zatłoczone, gdyż przeszło półtora miljona mieszkańców pędziło obecnie życie w Nankingu. Wygląd tłumu zwrócił na siebie uwagę Sergjusza, gdyż, wydało mu się, że, za wyjątkiem przekupniów ulicznych i kupców, stojących przed sklepami, widzi przed sobą jedynie urzędników i wojskowych. Cywile przechadzali się powolnym krokiem, gapiąc się na wystawy i afisze kina i teatru, lub wchodząc do kawiarni z minami ludzi, oczckujących jakiegoś zlecenia, które nie nadchodziło. Wojskowi gdzieś się śpieszyli i, widocznie, wiedzieli ściśle, co mają robić. W tym tłumie na każdym niemal kroku można było spostrzec Japończyków i Japonki. Pierwsi mieli na sobie europejskie płaszcze z kołnierzami z jakiegoś rudego futra, drugie — ciemne, skromne kimona i „geta“, włożone na białe skarpetki, odsłaniające żółtawo-smagłe, silne, chociaż nieco krzywe łydki. Dopiero w południowej części miasta Wagin znalazł się w prawdziwie chińskiej dzielnicy. Nabyta w Czapei wprawa pozwalała mu odróżniać znane mu oddawna typy — kupców, rzemieślników, kulisów, żebraków, pstro ubranych prostytutek i... bandytów, spokojnie rozmawiających z żołnierzami i policjantami w europejskich mundurach i czapkach.
W tej dzielnicy przechowały się jeszcze stare świątynie i tak zwykłe dla miast chińskich — brudne, wąskie, ciągle załamujące się uliczki, szaro-żółte, kryte trzciną domy i szopy, potrzaskane, osypujące się mury; chude, głodne psy, parszywe, łyse kotki i umorusane dzieci, grzebiące się w kupach śmieci