Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wpobliżu „Baszty Dzwonów“. Miasto leżało w gruzach. Stan niemal zwykły dla tej starej stolicy. Zburzył ją niegdyś doszczętnie słynny wódz piratów Koksiang, burzyły wojska mandżurskie, wypierając go z miasta; w perzynę obróciły ją wojska rządowe, gdy po długiem oblężeniu dokonały w Nangingu rzezi buntowniczych Tajpingów; ucierpiało to miasto w dobie toczącej się wojny domowej, a rząd odbudowywał je teraz, znosząc całe dzielnice, niszcząc pozostałości „dobrych, starych czasów“, gdy nad stolicą Mingów dumnie strzelała pod obłoki słynna, uwieczniona przez Longfellow‘a porcelanowa pagoda.
Na miejsce starych stawiano nowe gmachy rządowe według projektów amerykańskich — takie obce i zimne na tle krajobrazu doliny Jangtse.
Wagin ze szczytu „Baszty Dzwonów“ obejrzał okolice. Widniały tam łagodne, niewysokie pagórki, okryte roślinnością z mniejszemi i większemi budynkami, tonącemi w zieleni. Dalej, jak okiem sięgnąć ciągnęła się żyzna równina prowincji Kiang-Su — cała w złocie ściernisk, gdyż żniwa jesienne dochodziły już końca. Małe wioski, które sto razy zmiatała burza dziejowa, stały na grobach dawnych mieszkańców i niby przyglądały się w smutnej zadumie i pokorze potężnym grobowcom cesarskiej dynastji Mingów, wymordowanej przez Mandżurów, gdy ci barbarzyńcy północni zagarnęli tron Synów Nieba. Przez równinę, w promieniach słońca, niby stalowe, do białości rozpalone liny lśniły liczne kanały, a wszystkie biegły ku krętemu łożysku Niebieskiej rzeki. Wspaniała, szeroka i wartka jej smuga — to złocista, to szafirowa wiła się, jak wąż, uchodzący w nieogarniętą okiem dal i aż, przeciąwszy całą prowincję, wpadała