Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

prawdziwsze rekiny! Nawet ich ruchy, niby pewne siebie i powolne, zdradzały ukrytą chyżość i zdolność do napadu lub ucieczki drapieżców głębin morskich. A te paszcze potworne, do ludzkich powierzchownie tylko podobne! Brakowało im tylko kilku rzędów zakrzywionych zębów. Wąskie, blade, zimne twarze Anglików, bezczelne, starannie wygolone — amerykańskie oblicza i czerwone, ociekające potem, wyzute z resztek człowieczeństwa niemieckie fizjognomje należały do jednego i tego samego typu międzynarodowych „maklerów śmierci“. Wkońcu Wagin nie mógł już odróżnić jednej twarzy od drugiej. Widział przed sobą złe, bezbarwne, chciwe oczy bez źrenic. „Jakieś guziki z metalu, który stracił połysk!“ — znalazł dla nich porównanie Sergjusz. Drgające w drapieżnym uśmiechu, zawsze oślinione wargi, ciskały astronomiczne liczby i referowały mu straszne w nagiej prawdzie projekty, z których każdy w uczciwem społeczeństwie musiałby zaprowadzić na galery lub conajmniej do tego więzienia, gdzie miał do ostatniej iskierki „wypalić pochodnię życia“ nieszczęśliwy w miłości i przedsięwzięciach adwokat — Lubicz, „le beau Gregoire“ z Bubbling-Well.
— 100.000 karabinów i 10, 000.000 nabojów — syczał tajemniczy Anglik, dostawca broni wyrobu najlepszych fabryk Wielkiej Brytanji...
— 5000 kulomiotów i 20 miljonów nabojów — ćmiąc cygaro, „rąbał“ drewnianym głosem amerykański rekin.
— Samoloty, działa, karabiny, pociski! — sapiąc, rzucał opasły Niemiec. — Za zaliczkę dziesięciu procent należności zmienimy dla was fabrykę perfum i leków na laboratorja gazów trujących. Fabryki