Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

już być o to spokojny. Będzie odżywiane, ubierane, pielęgnowane i wypoczęte. Inaczej w pewnych chwilach, gorzej niż przedtem czuł się duch... Wciąż się jeszcze miotał beznadziejnie, lub obezwładniony siłą woli — wpadał w stan bierności. Dla ducha Wagin stanowczo nie miał jeszcze nic. Dawniej — zmuszony walczyć rozpaczliwie o byt codzienny, — duch jego, choć jednostronnie lecz intensywnie wysilał się na samą walkę, a teraz został pozbawiony nawet tego bodźca i pożywki. Stan ten pogarszały jeszcze inne okoliczności. Zakończywszy rozmowy z Wali-chanem i Ti-Fong-Tajem, Wagin usiłował przekonać siebie (zdawało mu się nawet, iż osiągnął to), że może z całym spokojem oddać się współpracy z tymi ludźmi. Cóż mogło go od tego wstrzymać? był obcy ich dążeniom i miał moralne prawo wyciągnąć materjalne korzyści z pomyślnej dla siebie sytuacji. Pod tym względem nie mógł sobie uczynić żadnych wyrzutów. A jednak coś, niby stado czarnych, bezszmernych myszy, tajemniczych w swej niemej chyżości, niepokoiło go coraz bardziej. Długo łamał sobie głowę nad przyczyną tej niejasnej trwogi i męczącego wahania. Ustalił wreszcie, że przyczyna tych nastrojów leżała w zrozumieniu pewnych prawd, przedtem uchodzących jego uwadze. Przeglądając wraz ze starym, wysuszonym, jak mumja, Nun-Kou korespondencję kompradora, zupełnie niespodziewanie pogrążył się w istne bagno. Stało się ono wstrętnem, cuchnącem trzęsawiskiem, gdy w osobnym pokoju obok sali biura, począł przyjmować interesantów. Dziwni to byli i straszni ludzie! Wagin dopiero wtedy zrozumiał paradoksalne, zda się, określenie — „człowiek-rekin“. Przed jego oczami jeden po drugim defilowały naj-