Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nił w dom obłąkanych, gdyby każdy żołnierz czuł wyrzuty sumienia, że kogoś zabił w jakiejś tam bitwie! Śmieszne to i nie wytrzymuje krytyki.
— Więc co? więc co? — doszukiwała się prawdy niewiadomo czem wzburzona myśl. — Uważasz, że wszystko idzie normalną drogą? Masz prawo zabijać i innych na morderstwo i śmierć posyłałać? Jakim kierowałeś się kodeksem, strzelając do kobiety, która była dla ciebie wszystkiem na ziemi? Nie kłam tylko i powiedz, czyż nie tak myślałeś i nie tak czułeś?
Wagin zmarszczył czoło i zmrużył oczy. Uświadomił sobie w tej chwili, że dawno nienawiedzające go myśli budziły się nagle, niby uśpione w zimie poczwarki. Nie nurtowały go już i nie dręczyły od owego wieczora, gdy załatwił porachunki z towarzyszem Abramem. Dlaczego więc odżyły teraz, gdy powracał do domu, by powiedzieć pani Somowej i Ludmile, że wyprowadza się od nich? Ach, Ludmiła! Dziwna dziewczyna, posiadająca cudowną tajemnicę wyczuwania i zrozumienia ludzi, nie potrzebująca słów, ani wyznań, aby wszystko pojąć i przeniknąć!
Znowu przyszło mu na myśl, jak bardzo niestosowną parę stanowiliby — ona i Miczurin. Strzepnął palcami z jakąś niecierpliwością i, starając się o niczem już nie myśleć, przyspieszył kroku. Na ganeczku stała Ludmiła, wpatrzona w odcinające się na zachodzie sylwetki dzwonnic katedry. Nie spostrzegła go i nie posłyszała nawet odgłosów jego kroków na żwirze. Miała w tej chwili dobrze mu znane nieobecne oczy, zatopione w rozczerwienione niby żywą krwią nabrzmiałe niebo. Skądś na północy, może nad Wusungiem, podnosił się słup fioletowego dymu — podobny do wspaniałego pióropuszu.