Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w obronie życia, zgładziłem kogoś potrzebnego ludzkości lub choćby dla idealnej równowagi sił w przyrodzie? Może nie miałem prawa zabić młodego Chackelesa za to jedynie, iż zabrał mi kobietę, którą kochałem? Nie! Jeżeli jest to kara za nieświadome moje zbrodnie, to raczej noszę na sobie ich brzemię, za tę zabitą ciężarną żonę smolarza i za piegowatą dziewuchę z szynku, której strzelił w głowę stary Abram, wściekły, że mu się wymknąłem... Cóż robić? Muszę dźwigać na sobie to przekleństwo... Ale nie, nie!
Myśl Wagina burzyć się poczęła i buntować.
— Jakto?! — wołał natrętny głos wewnętrzny. — Czy twoja jest w tem wina, że ludzkość dotoczyła się do wojny światowej, że wynikła z niej najpotworniejsza na ziemi rewolucja... Cóż? Miałżeś kłaść głowę pod topór, jak bezmyślne zwierzę, przeznaczone na ubój? Prawo żywego stworzenia zezwala mu na obronę. Broniłeś się i — to było twojem prawem! Jeżeli natura, Karma, czy jak chcesz nazwij, żąda ofiar a jednocześnie pragnie też ochronić pewne osobniki od zagłady, niech tedy odbierze ofiarom wolną wolę, pęd do życia i strach przed śmiercią. Niech sama przez się i z pomocą kosmosu wytępi jednych i pozostawi resztę. Poco dzieło zagłady oddaje w ręce ludzi? Ty jesteś człowiekiem i postępowałeś po — ludzku — broniłeś się, bo wszystko wokół wrogie ci było i śmiercią groziło. Nie miałeś czasu i sposobności rozróżnić pospolitego mordercy od człowieka o anielskiej, świetlanej duszy. I ten i tamten byli dla ciebie wówczas wrogami — skoro zawadzali ci. I tego i tamtego miałeś prawo zmusić sobie do pomocy i do obrony życia. Światby się zmie-