Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Drgnęła, gdy Sergjusz stanął przed nią. Spojrzawszy na niego, przycisnęła ręce do piersi i wydała cichy jęk.
— Co pani jest? — zapytał zaniepokojony Wagin.
— Nie... nie — nie! — szepnęła i, prawie wyrwawszy dłoń z jego ręki, szybkim krokiem weszła do sieni.
Smutny był ten ostatni wieczór, gdy pani Somowa i Ludmiła dowiedziały się, że Sergjusz opuszcza je. Roześmiany, nie umiejący ukryć swej radości Miczurin, wnosił do tego nastroju rażący, chwilami przykry i nieznośny rozdźwięk. Czuł się tak szczęśliwym, że nie był w stanie spostrzec ogólnego przygnębienia. Oprócz niego wszyscy troje rozumieli, że z odjazdem Wagina zamyka się jakiś okres ich życia, ale nikt z nich nie mógł przewidzieć, co przyniesie im następny — nieznany i tu w tem postokroć przeklętem mieście zawsze pełen zagadek.
Pożegnanie Sergjusza z paniami wypadło jakoś dziwnie. Czuło się naprężenie, ukrytą potrzebę wypowiedzenia czegoś bardzo ważnego i istotnego, tymczasem ludzie ci utracili już zdolność do wynurzeń i słów, które mogłyby być tragiczną prawdą, a jednocześnie maską, ukrywającą pustkę serca i oziębłość duszy. Powiedzieli więc sobie tylko kilka zdawkowych zdań. Wagin, żegnając się z paniami, miał pofałdowane czoło, sztywną postać, zwartą w jeden zwał mięśni, i mocno zaciśnięte usta. Nie patrzał na nikogo i tylko, dotknąwszy ręki Ludmiły, poczuł, że drgnęła w jego dłoni i wysunęła się bezwładnie. Nastrój był ciężki i krępujący. Przydałby się w tej chwili Miczurin, lecz lejtenant był już w swojem biurze. Na szczęście, przybiegł Jun-cho-san. Dowie-