Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/356

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ją wpoprzek i przepołowili. Wagin, baczny na wszystko, przywarł ze swymi towarzyszkami do stalowej okiennicy jakiegoś sklepu i nie dał się porwać potokowi uzbrojonych ludzi, a, gdy pierwsze najliczniejsze ich szeregi wtłoczyły się już w koryto Nanking Road, wślizgnął się w bocznicę, gdzie stanęli obok siebie w wnęce bramy. Przez krzyki, tłok, rozpaczliwe zawodzenia przenikała do słuchu groźna, ponura pieśń nowej nadciągającej gromady. Poprzedzał ją olbrzymi Chińczyk z czerwoną flagą, podniesioną wysoko nad głową. Za nim biegł oddział z karabinami w ręku. Młodzieńcy opasani ładownicami, dzikie z podniecenia bojowego dziewczyny w poszarpanych bluzkach śpiewali ponurą rewolucyjną pieśń i szli gdzieś, niosąc w oczach śmierć. Skrwawione przeważnie twarze, omotane bandażami ręce i szyje mówiły o tem, że gdzieś, w innem miejscu, ludzie ci zaglądali już w jej przepastne oczy.
Wagin, osłoniwszy Ludmiłę i panią Somową prawie przemocą zatrzymanymi Chińczykami, którzy potrosze odzyskali przytomność, wyszedłszy ze ścisku i nieco ochłonąwszy, śledził przebieg wypadków, które, jak przeczuł to odrazu, musiały zajść na najbogatszej ulicy, najbardziej drażniącej dumę i chciwość Chińczyków. Nie pomylił się. Ledwie uzbrojeni ludzie wtłoczyli się na jezdnię i chodniki Nanking Road, padły pierwsze strzały. Brzęk szkła, zgrzyt łamanych okiennic, bydlęcy ryk strachu, przekleństwa i gęsta strzelanina przytłoczyły wszystkie inne odgłosy zgiełkliwej, przerażającej nocy, rozświetlonej łunami i płomieniem palących się domów. Ponad wszystkiem jednak, niby ciężka lawina zgrzytała ponura, namiętna pieśń: