Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/348

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Właściwie słuchano tylko pytań i rozkazów Wagina. Należało czemprędzej wydostać się ze skazanej na zagładę Czapei. Wagin nie wątpił, że Japończycy postanowili zburzyć chińską dzielnicę — niebezpieczne dla nich gniazdo buntu — i rozpędzić jej ludność na cztery wiatry. W głowie roiło mu się od planów, ale jeden tylko wydawał mu się najpewniejszym. Zachodnia brama! Może i teraz nikt jej nie strzeże? Uciekający Chińczycy umykali ku południowej, by czemprędzej wydostać się poza miasto. Stara brama przy pagodzie oddawna była zamknięta i nawet zabita deskami. Dopiero teraz podwoje jej zostały wyłamane, a przed nią Wagin nie spostrzegł posterunków.
Przez sąsiednie posesje, wyjmując deski z płotów lub przełażąc przez niskie ogrodzenia, Wagin uprowadzał całą grupę. Zrozumiał wkrótce, że w zachodniej dzielnicy panuje cisza. Przerażony, oszalały tłum zapomniał o tej drodze.
Zgromadzili się wreszcie wszyscy w wąskim zaułku. Za ostatniem jego załamaniem wznosiła się już oddawna nieczynna brama zachodnia. Ustawiwszy uprowadzaną przez siebie gromadkę za murem, Wagin, przyciskając się do niego, posunął się do wylotu bramy i wbił oczy w ciemność. Przypomniał sobie czasy tułaczki i ucieczki, gdy, jak dziki zwierz, tracąc w chwili groźnego niebezpieczeństwa uczucie strachu i potężnym wysiłkiem woli skupiając miotające się myśli, wypatrywał, węszył i nadsłuchiwał, aby znaleźć wolne i bezpieczne przejście. Obudził się w nim nagle uśpiony już instynkt pierwotnej czujności i sprytu. Chwytał każden dźwięk i rozumiał go dokładnie.