Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/325

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wojsk lądowych na Czapei! — pomyślał z ulgą admirał i skierował się do messy.
Odsalutowawszy znajdujących się tam oficerów i majtków, usiadł przy stole i, zdejmując czapkę, podniósł oczy na pułkownika Jamato i młodego kapitana, stojącego przy nim.
— Pułkownik z raportem do mnie? W jakiej sprawie? — spytał.
Kamo Jamato — barczysty, prawie kwadratowy człowiek, o szerokiej, ponurej i brzydkiej twarzy, chociaż jej twardy, nieprzejednany i śmiały wyraz budził ostre zainteresowanie i sympatję, zlekka brzęknąwszy ostrogami i prostując się, odpowiedział:
— Mam zaszczyt zameldować, że przedstawione przez oficerów załogi żądanie energicznych działań przeciwko Czapei nie zostało uwzględnione przez generała Utagawa Tojokuni. Nie będę tłumaczyć, co kierowało nami, bo pan admirał jest poinformowany o nastrojach przeważającej części armji. Generał Tojokuni został zabity przez obecnego tutaj kapitana Tojogiri Nadoku. Na stanowisko dowódcy sił zbrojnych zostałem powołany ja, pułkownik sztabu generalnego, Kamo Jamato. Wydałem rozkaz oczyszczenia z band chińskich dzielnicy za kanałem i bombardowania chińskiego miasta.
Nowy brzęk ostróg i — cisza.
Admirał w milczeniu przyglądał się obydwu oficerom. Komandor Jamaguczi i dowódca krążownika zatamowali oddech w piersi. Znali swego admirała. Słynął ze swojej surowości i stanowczości.
— Czyżby kazał ich rozstrzelać po natychmiastowym sądzie doraźnym? — zadawali sobie pytania. —