Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/318

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nia sąsiednich z koncesją dzielnic od band powstańczych.
— Gdyby wojska chińskie lub policja chińska, czy cudzoziemska okazały sprzeciw, nie wahać się przed zaatakowaniem ich w sposób najbardziej stanowczy — padały słowa rozkazu.
Odpowiadał im trzask Underwooda i cichy brzęk ostróg pułkownika Kamo Jamato, chodzącego po gabinecie krokiem twardym i zdecydowanym.
W kwadrans potem przemówiła baterja japońska, ustawiona na wybrzeżu Whangpu.
Posłyszawszy ryk dział i przekonawszy się, że szrapnele pękają już nad chińskiem miastem, dowodzący flotą, admirał Morikagge, posłał komandora Josibumi Jamaguczi do sztabu.
Dowódca kompanji, ochraniającej gmach, kapitan Nadoku oznajmił jednak komandorowi, że ma rozkaz niedopuszczenia nikogo do dowodzącego wojskiem lądowem.
— Co to ma znaczyć? — spytał zmieszany i zdziwiony Jamaguczi.
— Pan komandor raczy zapytać o to dowodzącego zbrojnemi siłami w Szanchaju... jutro po południu, — odpowiedział kapitan, dotykając dłonią daszka czapki.
Otrzymawszy meldunek komandora, admirał odrazu zrozumiał, co zaszło w sztabie, jeszcze nie podejrzewając zresztą zamordowania generała Tojokuni. We flocie tak, jak w armji, oddawna ścierały się dwa prądy. Dotychczas udawało się podtrzymywać bezwzględną dyscyplinę, ale to z tego tylko powodu, że większość oficerów marynarki należała do klasy samurajów, oddanych cesarzowi. Jednak...