Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/300

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jacyś ludzie wskakiwali do czółen i, wiosłując pośpiesznie, znikali za ścianą trzcin lub w wąskich kanałach, przecinających bagnistą deltę, podzieloną na tysiące kwadratów pól ryżowych. Jęczały tam białe i szare rybitwy, przechadzały się żórawie i czaple, beczały i piszczały kuliki i kumkały żaby. Pluskała ryba, przedzierając się przez pędy grążeli i zarośle sitowia. Tam — w labiryncie rowów i kanałów, w matecznikach trzęsawisk i dżungli krzaczastej kryli się ludzie, co nocą tylko, jak kuna i lampart, wychodzili na żerowisko, tajemniczy i drapieżni.
Na Czu-Kiangu motorówka rozminęła się z barwną krypą o wysokich burtach i wymyślnej nadbudówce nad pokładem. Zdobiły ją powyginane, grzebieniaste, upstrzone emalją i porcelaną starochińskie dachy i piękne latarnie. Przez rozsunięte szerokie okna z różnobarwnych szkieł Wagin dojrzał chińskich i europejskich dżentelmenów, pijących wino i whisky, które dolewały im wystrojone dziewczyny w kolorowych, lekkich i powiewnych szatach. Na małej estradce kilka tancerek przy dźwiękach monotonnych instrumentów wykonywało jakąś, sądząc z ruchów i póz, erotyczną pantominę.
— Co to jest? — spytał Murdock kapitana Goatha, a nozdrza rozdęły mu się chciwie.
— Well! — krzyknął Anglik z dziobu. — Jest to pływający „pałac rozkoszy“! Można to też określić inaczej, ale chińska nazwa jest bez porównania piękniejsza! Ta krypa porusza się motorem i ma nawet swoje dynamo... Drogo kosztuje taka przejażdżka z Kantonu w górę rzeki do wąwozu Lao-myj i — zpowrotem! Niedawno jeszcze te „pałace“ —