Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/299

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

łudniu i walcząc z tajfunami. Szyprowie nie obawiali się żółtego demona Oceanu, bo przecież na ostrych topach masztów połyskiwały mosiężne kulki z zaklęciami, a na końcach rej, igrając z bryzą, warczały papierowe smoki — sprzymierzeńcy śmiałych żeglarzy. Na brzegach, śród haszczy krzaków i trzcin, ciągnęły się niskie ziemianki i szopy z prętów bambusowych — wioski rybaków, kowali, tkaczy i innych rzemieślników, barłogi kulisów i czyścicieli miasta; tam też pod jakiemś samotnem drzewem stały murowane kapliczki, a przy nich — ubogi szałas bonzy, co chwila bijącego w gong; w jaskiniach, wyrytych w urwistych brzegach, gnieździło się żebrzące bractwo i ci, którzy nawet w tem mieście nosili pogardliwą nazwę — „Nic“. Nie należeli bowiem do żadnego społeczeństwa, pozostawali poza prawem, nie mieli własnej organizacji, żyli niewiadomo jak, zapewne, potrochu z kradzieży, potrochu na wzór mieszkańców ponurych „miast mężczyzn“, jednak o tyle gorzej, że nie rządził nimi i nie bronił ich niewidzialny i nieznany „wielki on“. Ciężkie i tragiczne, zapewne, było to życie, bo Wagin kilka razy wzdrygał się, gdy wzrok jego padał na kołyszące się przy burcie łodzi rozpuchnięte kadłuby topielców z odpadającą skórą i oczami, wydziobanemi przez rybitwy i jastrzębie. Nadpłynęły nagłe zupełnie obce dla przeżywanej chwili wspomnienia wzrokowe. Białe stroje Angielek z kodakami w ręku i rozparta w aucie z herbami na drzwiczkach młoda senorita portugalska, pudrująca sobie oliwkową, piękną twarz.
Gdy motorówka wpływała do bocznych rozwidlin rzecznych, na łodziach i krypach powstawał popłoch.