Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/288

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

miały niezawodnie źródło mistyczne. Pojęcie to, podług jego zrozumienia, ogarniało wszelkie zjawiska, nie podlegające żadnej z istniejących miar przestrzeni, czasu i ciążenia i nie podpadające pod prawa logiki.
— Można to tylko czuć i, czując, rozumieć poza nawiasem jakiejkolwiek formuły! — określił wreszcie interesujące go zjawisko i, idąc tą drogą, wyczuł, że coś nowego gromadzi się i wzbiera dokoła niego i Ludmiły. Co właściwie — tego zgłębić nie umiał, ale jakiś głos wewnętrzny krzyczeć w nim począł o jakichś nieznanych mu, zachodzących już okolicznościach, które będą tak potężne, że zburzą i do rdzenia przekształcą wszystko... wszystko! Zdumienie go ogarnęło i niemal pogarda dla swej bierności, gdyż uświadomił sobie, że nawet takie wyczucie nie mogło zmusić go do nagłego wybuchu radości. Przeciwnie — cierpliwość jego i spokój spotęgowały się postokroć.
Pewnego dnia dawne przeżycia jego i wspomnienia wdarły się do jego zamkniętego świata wewnętrznego. Przypadkowo wpadło mu do rąk kilka numerów szanchajskiego „Szun-Pao“, nie mającego tu chętnych czytelników. Któżby bowiem czytał galaretowate artykuły współpracowników prezesa Liao-Kaj-Fana, truchlejącego na widok własnego cienia, i zwracał na nie uwagę tu — w Kantonie, zawsze buntowniczym i zuchwałym tak szalenie, że za czasów panowania surowych mandżurskich cesarzy na ulicach w piosenkach jurnego Ko-Miania tłum otwarcie wyśmiewał barbarzyńców Dao-Cynów, a w chwili dogodnej rzucił zarzewie rewolucji?! Tymczasem bezbarwny zawsze „Szun-Pao“ wstrząsnął Waginem.