Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/287

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

oczekiwanie? Jeszcze tak niedawno podobne pytanie wyprowadzało go z równowagi i stawiało na granicy szału, tymczasem teraz to straszne w swej treści a jałowe zagadnienie nie zjawiało się już w jego duszy, jeżeli zaś niekiedy przypomniał sobie o niem, — z jakąś niewytłumaczoną obojętnością tłumił te myśli.
— Zupełna rezygnacja? Bierność woli i pragnień, spowodowana ciężkim i niesprawiedliwym ciosem? — zastanawiał się Wagin, analizował sytuację, w której się znalazł, odtwarzał spotkania i rozmowy z Ludmiłą, zagłębiał się we własnych, niecodziennych przeżyciach i szukał w nich źródła następujących w nich zmian charakteru i nastroju. Za każdym razem po skrupulatnych rozważaniach, kiedy to, jak górnik, gmyrający w kupie piasku, co przed chwilą został wydobyty z szybu, szuka, przebierając każde ziarnko, odłamka drogiego kamienia, Wagin docierał do zawsze jednakowego wniosku. Wydawał mu się niezmiernie kojącym i podsycającym nadzieję, chociaż ten dar Bóstwa, jak nikła iskra, przysypana szarym popiołem, ledwie się już w nim tliła, a lada przyczyna mogła ją zgasić na zawsze. W duszy samotnego człowieka, pozbawionego horyzontu dla nadziei, rozpoczął się zawiły proces. Nie wpływały na niego rozmyślania, tęsknota ani też nędzna i ślepa resztka nadziei. Działało tu coś innego, a szło to z poza duszy, z nieznanego źródła, nie poddającego się określeniu. Narazie nazwał je intuicją, lecz nie mógł znaleźć na to dowodów, tembardziej, że wyczuwał, iż w odbywającym się procesie on sam brał tylko bierny udział, więc jego właściwości duchowe nie mogły grać czynnej roli. Działające na niego siły