Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/280

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i ustronnych łąk wznosiły się mahoniowe i hebanowe arki „paj-lou“ o najszlachetniejszych zarysach i ozdobach. Za niemi w odległości kilkuset kroków, w cieniu drzew, w otoku kwitnących krzewów, oplecione pnącemi się roślinami tonęły w zieleni wytworne restauracyjki i herbaciarnie. Gdy Wagin z towarzyszami swymi wszedł do jednej z nich — milczący, biało ubrani i ugrzecznieni młodzieńcy podali im krzesła i przyjęli zamówienie, uważnie i pieszczotliwie zaglądając gościom w oczy, jakgdyby pytając ich o coś. W małej, półciemnej i przewiewnej salce zgromadziło się sporo gości. Większość ich stanowiły kobiety. „Wyzwolone“, europeizowane i najzupełniej „współczesne“ Chinki — żony i córki urzędników, przemysłowców i bankierów, przyjeżdżały tu samochodami i rikszami, aby pokazać nowe suknie, okrycia i obuwie, a klejnotami w uszach i na rękach wywołać zazdrość koleżanek i znajomych. Rozmawiały swobodnie i głośno, wtrącając co chwila angielskie wyrazy i niezwykle arogancko ukazując nogi aż powyżej kolana, aby zademonstrować modne pończoszki z jedwabnej siatki lub koloru „marocaine“ z czarnemi strzałkami.
Wagin, rzuciwszy na nie okiem, był przekonany, że widzi przed sobą wytworne kokoty chińskie, choć w Szanchaju tego typu „kapłanek wolnej miłości“ nie spotykał. Pamiętał jednak, że siedzi w herbaciarni kantońskiej, w mieście, skąd wszystko, co jest nowe, rozchodzi się po całym kraju — od zniesienia monarchji do pończoch ze strzałkami.
— Są to damy z towarzystwa! — zawołał ze śmiechem siedzący obok niego major, posłyszawszy uwagę Wagina, że kokoty kantońskie są zbyt wyzywające.