Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Siedząc w zamknięciu miała czas obmyśleć wszystko dokładnie. Z Bubbling-Well przyjechała wprost do m-lle Wiery i opowiedziała jej o wszystkiem.
— Wydaje mi się — mówiła do przyjaciółki, — że moja matka skończy źle i to już niedługo. Przyjm mnie do spółki w twojem przedsiębiorstwie, Wiero! Wejdę do niego z tym kapitalikiem, który otrzymam po sprzedaniu swojej części „Wołgi“, no i z dobrze się rentującą, rozreklamowaną „cnotliwą pięknością“ demi-vierge‘y. Pamiętasz, jakie kokosy robiła na tem ta „niewinna“ Angielka — miss Maud?
Wiera, znawczyni swego fachu i „rynku“, należycie oceniała możliwe korzyści, płynące z podobnej spółki, i po chwili już, obie przyjaciółki gorącemi, zbyt nawet gorącemi pocałunkami i objęciami przypieczętowały umowę. Istotnie — w dwa dni potem, na mosiężnej tabliczce tajemniczego gniazdka m-lle Wiery zostało dodane „et miss Marth“, bo to brzmiało dźwięczniej i bardziej z angielska, niż zwykła Marta. Wkrótce potem wybuchnął drugi skandal w „Wołdze“, gdy po kątach publiczność uśmiechała się dwuznacznie i z obleśnemi minami pytała pani generałowej o „cudną pannę Martę, do której wszyscy się stęsknili“.
— Moja córka zachorowała, wysłałam ją w góry — oschle i krótko przerywała dalsze pytania pani Ostapowa.
— Hm... hm... — mrużąc oczy, mruczał jakiś młodzieniec do sąsiada przy stole. — Te „góry“ koło Creek‘u wyjdą napewno na zdrowie pannie Marcie... Na własne oczy widziałem ją z tą rudą Wierą, jadącą autem z Amerykanami do pagody za miastem. Fju-fju-fju! Jak była ubrana! Kokota najwyższej rangi...