Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/262

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

postanowienie dotrzymać przysięgi, przełamać w sobie dążenie do własnego szczęścia; wiedział, że potrafi ukryć udrękę serdeczną i być tylko dobrym, wyrozumiałym i wiernym dla Ludmiły przyjacielem, — mimo to — w pewnych chwilach wybuchał w nim i szaleć poczynał protest namiętny, rwał się rozpaczliwy krzyk o krótkiem i tak kruchem życiu ludzkiem, które oni oboje, miłością ogarnięci, z własnej woli ponurem uczynić zamierzają, zgasić blask słoneczny i, jak mroźny wiatr — wybujałe trawy, zwarzyć promienną radość istnienia.
— W imię czego? Dla kogo? — pytał siebie, zaciskając zęby. — Z wdzięczności Ludmiły dla Miczurina? Ale czyż czuje on tę ofiarę i czy jest mu ona potrzebna tam, gdzie podobno wszystko, co ziemskie, drobnem się wydaje i nędznem, gdzie roztaczają się inne, bezkresne horyzonty, gdzie z nieznanych promieni wszechpotężna ręka w twórczości nieustannej i przemożnej tka nieznane śmiertelnym istotom zjawy innego szczęścia i majaki niepojętej radości?
Nieraz, kiedy opadały go roje tych myśli judzących, bezdźwięcznie poruszał ustami i wołał do zmarłego przyjaciela, co tak urągliwie na życiu jego zaciężył:
— Tyle już razy stawałeś mi przed oczami, jak żywy. Stańże w tej oto chwili, jeśli raduje się twój duch, widząc naszą w imię twoje składaną ofiarę!
Czynił to prawie codziennie, ale nie widział już mglistego cienia Miczurina. Wagin nie mógł wszakże uznać tego za odpowiedź na swoje coraz natarczywsze, prawie obłędne inwokacje. Rozumował, że duch przyjaciela, ich ofiarą ukojony, porzucił już ziemski