Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/258

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— No — proszę! — zawołał. — A ludzie zwykle mówią, że Anglicy — to zimne manekiny!
Rozmawiali jeszcze o różnych rzeczach, Wagin zdążył opowiedzieć trochę o sobie, lecz nielitościwa sanitarjuszka wetknęła głowę do pokoju i oznajmiła, że godzina minęła.
Wagin ucałował ręce pani Somowej i zbliżył się do Ludmiły. W jej oczach spostrzegł znów łagodne, ciepłe spojrzenie i delikatny rumieniec na uduchowionej, głęboko wzruszonej twarzy.
— Panna Ludmiła przez tę chorobę niebywałe wyładniała! — zawołał porywczo i serdecznie. — Cóż to dopiero będzie po kuracji, jak się to wabi... w Szu-sza-...
— Szaohing! — podpowiedziała Ludmiła, śmiejąc się cicho. — Znajduje się tam grobowiec najsławniejszego cesarza chińskiego Ju z 2200 lat przed Chrystusem, „latające wzgórze“ i największe dzwony, a poza tem — „ludzie Szaohing“ — podobno najbardziej na świecie przedsiębiorczy.
— Niechże panie torebki trzymają stale w obydwu rączkach! — zażartował Sergjusz i raptem szybkim krokiem prawie wybiegł z pokoju.
Wyszedł na ulicę i ciężko upadł na ławkę, która była świadkiem tylu jego udręk i oto dziś powraca znowu, kto wie — może z najcięższą i najboleśniejszą. Przycisnął sobie palce do skroni i syczeć zaczął jakgdyby czuł w całem ciele straszliwy żar do białości rozpalonego żelaza. W duchu powtarzał całą rozmowę z Ludmiłą, a, przypomniawszy sobie imię Miczurina, zmrużył nagle oczy i syknął z nienawiścią:
— Ty... ty, mścicielu!