Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zrównoważny Wagin w małych pokoikach wpobliżu stacji kolejowej, — najpiękniejszy okres jej życia w Szanchaju!
Sergjusz tymczasem postawił przy łóżku dwa krzesełka i zaprosił panią Somową, jak oznajmił, „na walną naradę wojenną“. Gdy usiadła, niespokojnym wzrokiem badając oboje, powiedział z całą swobodą, chociaż uważny obserwator spostrzegłby drgające mięśnie na jego zapadłych policzkach, ociężałe powieki i głuche brzmienie głosu:
— Już wiem, że ze zdrowiem będzie dobrze! Teraz chciałbym usłyszeć raport, jakie są plany na przyszłość? Ale, ale! Zapomniałem powiedzieć, że Amerykanie, panno Ludmiło, z upragnieniem oczekują powrotu pani do biura. No, więc jakież posłyszę nowiny?
Pani Somowa, wciąż jeszcze zdumiona, niepewnym głosem opowiedziała Waginowi o radach d-ra Downporta i wkońcu oznajmiła:
— Byłyśmy w bardzo kłopotliwej sytuacji, gdy doktór twierdził, że jedyną drogą do całkowitego wyzdrowienia jest wyjazd do kuracyjnej miejscowości Szaohing. Przecież nie mogłyśmy sobie na to pozwolić?! Dr. Downport jednak uspokoił nas. Okazało się, że generalny konsul Wielkiej Brytanji, nie wiem z jakiego powodu, zainteresował się losem Ludmiły i wyrobił nam prawo na sześciotygodniowy pobyt w sanatorjum jakiejś misji. Podobno położone jest w najcudniejszej okolicy, urządzone wspaniale i posiada znakomitych lekarzy, do których nasz miły ordynator napisze listy polecające...
Wagin ucieszył się i klasnął w dłonie.