Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

On i ja wiedzieliśmy dawno o tem, co pan chce mi powiedzieć... On przełamał siebie... wielka to była i święta ofiara jego, bo... on oddał mnie panu... w dobroci nieludzkiej, w miłości, na którą ja niczem nie zasłużyłam... Oddał i zniknął... Czy pan to może ogarnąć sercem?
Wagin pochylił głowę i znowu patrzał i słuchał.
Znane mu ponure cienie wypełniły oczy Ludmiły. Mówiła przejmującym szeptem:
— Między mną a panem... padła jego krew... Łzy rozpaczy zatruwają nawet życie winowajców, a tu — krew! Szczęście nie dla nas... bo nie mieliśmy mocy, by złożyć ofiarę z pragnień własnego serca... i zabiliśmy Miczurina... Leżąc w gorączce widziałam go ciągle. Przychodził tu, stawał tam, gdzie stoi szafka i mówił: „Nic więcej oddać wam nie mogłem!...“ Jakgdyby usprawiedliwiał się i żalił, że tak mało uczynił dla nas... Gdy odchodził, cały pokój stawał się czerwony od krwi... Było to okropne! Wtedy postanowiłam...
Wagin skulił się, niby oczekując straszliwego ciosu, i powieki mocno zacisnął. Spostrzegła to i, zwolniwszy dłoń, położyła ją na jego głowie. Odrazu uciszyła się w nim trwoga i burza, zrywająca się w piersi.
— Cicho... cicho! — szeptała. — Musimy się rozstać i zapomnieć o sobie, albo — zwalczyć siebie i pozostać przyjaciółmi, nie myśląc o wspólnem szczęściu... Inaczej nie mogłabym żyć...
Zapłakała nagle żałośnie, ściskając rękę Wagina drżącemi palcami.
— Czyż mogłabym przeżyć chwilę, kiedy, stanąwszy przede mną, skarżyłby się w rozpaczy, że nic oprócz życia oddać nam nie mógł? Niech pan pomy-