Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/254

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wszedł i natychmiast wszystko znikło mu z przed oczu. Widział tylko świetlną plamę, a na jej tle sylwetkę Ludmiły, opartej o wysoko ułożone poduszki. Biła od niej jasność tak przejmująca, że zmrużył oczy, lecz w tej samej chwili poczuł w nich nieznośny żar i kilka łez stoczyło mu się po policzkach. Patrzał na Ludmiłę, nic nie mówiąc i nie oddychając. Wydała mu się piękną, najpiękniejszą. Głębokie oczy jej utraciły ponurość swoją i smutek, jaśniały teraz łagodnym błyskiem, przez który przebijała się szalona niemal radość. Trwało to jedną chwilę zaledwie, po pohamowała nagły wybuch. Oczy jej przygasły natychmiast, ukrywszy się pod drgającemi powiekami, co długo jeszcze uspokoić się nie chciały. Napływać poczęły wspomnienia dni minionych, a z niemi razem smutek cichy i rzewny. Wagin stał, jak skamieniały, i wzroku od niej oderwać nie mógł. Nie płakał już, lecz na twarzy jego wystąpił zachwyt, skupienie i ekstaza modlitwy. Ludmiła zrozumiała wszystko i lekki rumieniec zaróżowił jej blade, przezroczyste jeszcze policzki. Poprawiła biały czepek i nagłym ruchem wyciągnęła obie ręce do Sergjusza. Wagin z jękiem przypadł do niej i począł okrywać pocałunkami te najdroższe dłonie, krzycząc na cały świat „kocham“, chociaż głosu jego nie słyszała nawet Ludmiła. Pani Somowa, spojrzawszy na sanitarjuszkę, wyszła z nią razem. Wagin ukląkł przy łóżku, nie wypuszczając dłoni Ludmiły, wpatrzony w nią, jak w obraz.
— Nie potrzeba nic mówić, nic! — szepnęła. — Czuję wszystko... wiem... i widzę wszystko! Niech pan słucha... Nasz dobry przyjaciel — Miczurin... zginął, najechany przez samochód... Nie żyje już!...