Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/249

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

człowieka, żyjącego pod jednym z nią dachem, — usunął się; dobrowolnie, unikając możliwego zbliżenia; a potem, czyż i on nie złożył ofiary, gdy, spostrzegłszy zazdrość lejtenanta, wyprowadził się od Somowych i ani razu nie zajrzał do domku przy Fu-Tien-Koo? Za cóż mści się na nim tak tragicznie zmarły Miczurin? Wagin nie uczynił ani kroku, by w czemkolwiek zaszkodzić mu. A jednak zmarły przyjaciel stanął, czy ma stanąć na jego drodze. Napomknęła mu o tem wyraźnie pani Somowa. Znowu jął zgłębiać tajemnicę śmierci Miczurina. Wagin był już przekonany, że lejtenant zabił „brata Artura“. Czy ten jakiś tam „prorok“ zagrażał szczęściu Miczurina? W jaki sposób i w jakim stopniu? Więc Ludmiła... Odpędzał natychmiast tę myśl, nietylko dlatego, że bolała go i, jak wyczuwał, obrażała Ludmiłę, ale wydawała mu się wręcz nieprawdziwą. Tak — nieprawdziwą! Przecież słyszał, jak pani Somowa w cichem, pełnem głębokiego uczucia westchnieniu powiedziała, że Miczurin złożył dowód „nadludzkiej ofiary“? Naco potrzebna była jego ofiara i co uważa ona za ofiarę? Tego, zapewne, nigdy się nie dowie, bo tajemnicę tę uniósł ze sobą Miczurin. Ludmiła nie będzie mogła mu tego wyjaśnić, bo dotychczas nie wie jeszcze o śmierci lejtenanta. Skąd powstała u pani Somowej pewność, że tragiczny epilog życia Miczurina był wynikiem jego ofiarności? Nie wykryła całej prawdy policja ani prasa, żerujące na sensacji. Zapewne wnioski te powstały z rozmów z Plenem, lecz, na Boga, są to domysły, intuicyjne wnikanie w splot wypadków i pobudki ich uczestników! Tymczasem te zagadkowe, groźne dla niego słowa: