Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/248

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pradora Wagin ocenił należycie, przewidując nowe powikłania stosunków chińsko-japońskich. Rozumiał, że rząd nankiński w wielu wypadkach czuł się bezsilny wobec zbyt samodzielnej polityki rządów prowincjonalnych i awanturniczych wystąpień niektórych generałów, nie liczących się ani z rządem centralnym, ani nawet z rozkazami sztabu. Cała akcja Wali-chana i Ti-Fong-Taja wydawała mu się wobec tego wątpliwą, zbudowaną na chwiejnych podstawach i skazaną wkońcu na zupełne niepowodzenie.
Powracał do Szanchaju niezwykle wyczerpany i zgnębiony. Z dwu telegramów Plena wiedział, że Ludmiła czuje się coraz lepiej, więc nie miał już o nią obawy, zato napadła go inna, wywołana słowami pani Somowej. Nie śmiał zapytać jej wtedy, jak się ułożyły stosunki pomiędzy jej córką a Miczurinem i o jakiej wspominała jego „nadludzkiej ofierze“, tak ogromnej, że nawet on nie mógłby jej pojąć? Jakaś nowa wstawała przed nim tajemnica i czarną płachtą zasłaniała całą jego przyszłość. Czyżby to była zemsta Miczurina z poza grobu? Zemsta za to, że przyjaciel, uratowany przez niego od głodowej śmierci, przez niego też zaopatrzony w tak niezbędną w owym czasie, zbawienną przepustką z Czapei, zabrał mu serce ukochanej dziewczyny?
Wagin bronił się przed niby w imieniu Miczurina stawianemi mu zarzutami, przypominając sobie każdą chwilę obcowania z Ludmiłą. Wszakże ani słowem, ani czynem nie usiłował wzbudzić jej uczucia dla siebie, a gdy miał już cień podejrzenia, że jej lęk przed nim minął i że myśli jej nieraz krążą dokoła niego, przedtem przerażającego ją