Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie wiem, jak przyjmie moja córka wiadomość o śmierci Miczurina i jakie to wywrze na niej wrażenie?...
Tak właśnie wyraziła swoją obawę pani Somowa. Pamięta każde jej spojrzenie, każdy ruch jej ust, wymawiających te straszne słowa. Dlaczego jednak on nazywa je „próżnemi“?
Zamyślał się nad tem pytaniem kilkakrotnie, lecz bez wyniku. Jednak lęk i gorycz nie opuszczały go. Czuł, że w śmierci Miczurina i w przerwanym nagle katastrofą stosunku Ludmiły do lejtenanta utajona została jakaś niedostępna dla niego tajemnica.
Z tego przeklętego koła Wagin wyjść nie mógł. Po powrocie do Szanchaju i załatwieniu bieżących spraw w biurze, pojechał do Czapei. Przeczuł, że zastanie Plena w palarni. Istotnie doktór leżał jak zwykle na końcu pryczy. Dopiero co wypalił fajkę, więc nie zapadł jeszcze w stan odrętwienia. Wagin zmusił go usiąść i, nie witając, patrzał na doktora surowo i pytał:
— Dlaczego Miczurin zabił Carlinga? Jaką ofiarę uczynił dla Ludmiły? Co zmusiło go umrzeć, bo sami mówiliście, że „musiał umrzeć“?
Plen przyjrzał się uważnie przyjacielowi, a jakiś bolesny grymas przemknął mu przez twarz.
— Za dużo pytań naraz... — zamruczał. — Nie na wszystkie mogę odpowiedzieć... Z niektórych powiedzeń zmarłego biedaka mogłem wywnioskować, że nadzieje jego na pozyskanie serca Ludmiły rozbiły się na zawsze. Tak! Przypominam sobie dokładnie, że dwa razy dał mi to do zrozumienia w takiej formie, która uniemożliwiła rozmowę na ten temat. To wszystko, co wiem od niego samego. Reszta — to