Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/204

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w żółtej ramce: „Zamknięte w porze obiadowej.“ Wagin, tracąc siły, plecami oparł się o ścianę. Nie był już w stanie postąpić nawet kroku. Stał bezmyślnie wpatrzony przed siebie. Nagle zadrżał cały i zaczął przecierać sobie oczy. Przez hall sunęło czarne widmo. Wysoka, chuda postać, o rudawych, siwiejących włosach i żółtej, steranej twarzy. Dziwnie wyglądał ten człowiek w zbyt szerokim dla niego czarnym stroju chińskim i w żółtych europejskich pantoflach...
— Plen! doktór Plen!... — zaskowytała dusza Wagina.
Z nieludzkim wysiłkiem jęknął:
— Doktorze!... doktorze!...
Plen obejrzał się i stanął jak wryty.
— Wagin?! Pan tu...?
Zajrzawszy w przerażone, męczeńskie oczy Sergjusza, ogarnął go ramieniem i pomógł usiąść na drewnianej kanapce.
— Tak... tak... — mruczał doktór, przenikliwie patrząc na bladą twarz i kurczące się niby do płaczu usta przyjaciela, — tak... tak...
Wreszcie pochylił się nad siedzącym Waginem i szepnął mu do ucha:
— Chodźmy do jadłodajni... gdzie pozwalają mi palić w osobnym pokoiku... Trzeba coś zjeść... dawno nie paliłem i... jestem... trochę głodny... Nie śpię już trzecią noc...
Wagin nie słyszał słów Plena. Pozwolił się prowadzić gdzieś, idąc obok doktora posłusznie, jak dziecko. Wszystkie myśli, dręczące go tak długo, ukryły się gdzieś, tylko w sercu, w jednym małym punkcie coś jakgdyby dyszało straszliwie szybko,