Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Szybko odjeżdża, zaciskając w dłoni pieniądze. Udało się! Licznik wskazywał zaledwie 20 dolarów i 50 centów. Trudno! Ciężko pracujący człowiek musi wykorzystać każdą dogodną konjunkturę.
Wagin ociężałym krokiem wszedł do hallu. Portjer wyjrzał przez okienko i oznajmił, że w godzinie obiadowej biuro jest zamknięte. Informację można otrzymać dopiero o 2-ej. Wagin spojrzał na zegarek. Pięć minut po pierwszej...
Wyszedł ze szpitala i, spostrzegłszy na bulwarze wolną ławkę, usiadł. Wpatrzony w ziemię, nie widział nic, co się działo dokoła. Jakiś mały Chińczyk podkradł się do ławki i, rozścieliwszy na chodniku matę, rozpoczął sztuki akrobatyczne. Spostrzegłszy, że biały dżentelmen nie podnosi głowy, jął skamłać:
— „Pidżim“, sir, some money for it, good sir...
Stojący na pobliskim posterunku policjant dojrzał chłopaka i odpędził go. Przyjrzawszy się siedzącemu Waginowi, dotknął jego ramienia i spytał:
— Niech dżentelmen uważa, bo łobuzy mogą go okraść, ale może pan zachorował nagłe?
Sergjusz popatrzył na niego obojętnym wzrokiem i mruknął:
— Jestem zdrów... dziękuję... czekam tu na coś...
Policjant odszedł, spełniwszy swój obowiązek. Wagin zaczął się przechadzać przed szpitalem, wpatrując się w umieszczony nad jego frontonem zegar. Straszliwie wolno, jakgdyby znęcając się nad nim, sunęły wskazówki. Chyba nigdy nie dojdą do drugiej! Jednak zegar wybił wkońcu dwa razy. Poczekawszy jeszcze trochę, Wagin, szepcąc coś do siebie, ruszył ku wejściu. Urzędnik, dyżurujący tego dnia, spóźnił się. Na drzwiach biura wisiała ta sama tabliczka