Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/194

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szyldkrecie przezroczystym i twardym, jak szkło, lakierem. Sergjusz schylił się natychmiast i podał jej wachlarz.
— Ach, dziękuję! — zawołała po angielsku. — Dżentelmen taki uprzejmy! Dżentelmen zapewne nudzi się? Czy nie zagralibyśmy sobie w domino lub „ma-czong“?
Wagin obrzucił ją roztargnionym wzrokiem i, zrozumiawszy, kogo widzi przed sobą, zlekka skrzywił usta i w milczeniu potrząsnął głową. To nie zmieszało bynajmniej dziewczyny. Przymilnie patrząc w jego jasne oczy, powiedziała znacząco:
— W kabinie Nr. 7 drzwi są zawsze otwarte...
Zaśmiała się cichym, melodyjnym śmiechem i pobiegła do towarzyszek, szepcąc każdej do ucha, że milczący cudzoziemiec zaprosił ją na kolację w Jokohamie.
— Kiedy wiem od stewarda, że on płynie tylko do Szanchaju! — zawołała przekornie jedna z „gejsz“.
— Tak mu się podobałam, że postanowił towarzyszyć mi do Japonji! — parskając stłumionym śmiechem, improwizowała dalej mała kurtyzana, zasłaniając przebiegłe oczki barwnym wachlarzem. Ułożyła go jednak w taki kształt, że przyjaciółki, znające się na „wymowie“ wachlarzy, zrozumiały żart.
Wagin jadł mało, bo wzmagający się niepokój i niecierpliwe wyglądanie Szanchaju nużyły go i odbierały apetyt. Lekka gorączka i dreszcze nie opuszczały go przez całą drogę. Zapadał chwilami w ciężki sen i miotał się, gnębiony przez jakieś zmory i widziadła — bezładne, przerażające i budzące trwogę. Zmuszał się wtedy do zrzucenia więzów majaków, zrywał się z łóżka i szedł na pokład. Ze wszystkich stron roz-