Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nego i zamyślonego cudzoziemca. Te „gejsze“ nie miały istotnie nic wspólnego z kastą prawdziwych gejsz — pieśniarek i tancerek, przechowujących w swojem środowisku najstarsze tradycje narodowe. Jechały z koncesji japońskiej w Kantonie, gdzie na samym jej końcu, tuż koło dzielnicy „Szamin“ z labiryntem wąskich, ciemnych uliczek ciągnęły się urocze herbaciarnie, obsługiwane przez te dziewczyny — śmiałe, zaczepne i skrycie chciwe. W „chińskim Paryżu“ — tem zbiorowisku przeważnie amerykanizowanych tubylców, Anglików, Japończyków, turystów i kupców z Filipinów, Formozy i Jawy, Amerykanów i Portugalczyków z Makao — „gejsze“ robiły świetne interesy i po trzech już latach wracały do ojczyzny, uwożąc ze sobą znaczne kapitaliki. Każda z nich marzyła o domowem ognisku i jeszcze o czemś, co stanowiło cel najgorętszych pragnień, a co można było uskutecznić, mając przy sobie poważnego małżonka, umiejącego dobrze rachować i rządzić. Małe, barwne „gejsze“ widziały już siebie właścicielkami pięknie urządzonych lokali, wydzierżawianych w „josziwara“ — mieście prostytutek, paniami życia i śmierci jego mieszkanek — sprzedawanych, jak bydło, bezprawnych „joro“.
Jedna z „gejsz“, mrugnąwszy do przyjaciółek, pofrunęła na dziób „Fudżi-Maru“ i, oparłszy się o burtę, udawała, że podziwia groźne piękno morza. Przekonawszy się jednak, że dziwny cudzoziemiec nie zwrócił na nią żadnej uwagi, przeszła do ataku. Mijając Wagina, opuściła mały wachlarzyk, cudownej roboty kantońskiej, gdzie umieją zdobić różne przedmioty rysunkami z artystycznie dobieranych skrzydełek motylów, umocowując je na drzewie, kości lub