Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nego okresu pozostały w dumie, z jaką mieszkaniec tego miasta mówi: „Jestem człowiekiem z ziemi Min!“
Późno wieczorem dojechał Wagin do Fuczou i kazał się zawieźć do biura kapitanatu portowego. Spotkał go jednak przykry zawód, gdyż najbliższy statek odpływał dopiero o szóstej rano. Był to japoński parowiec, po drodze z Formozy zawijający do Fuczou, gdzie ładował towary, przeznaczone dla Szanchaju. Kazawszy szoferowi złożyć swoje bagaże w pobliskim hotelu, Sergjusz wyszedł na miasto. Choć dawno już minęła północ, oświetlone rzęsiście ulice i niewielkie placyki były zatłoczone, a sklepy — otwarte. Szukając restauracji, Wagin przyglądał się wystawom okazałych sklepów, przepełnionych skrzynkami i szkatułkami z herbatą, jedwabnemi tkaninami, artystycznemi wyrobami z drzewa, rzeźbionemi bogato meblami, przedmiotami ze srebra, inkrustowanemi barwnemi piórkami zimorodków. Angielski szyld nad jednym z domów handlowych zwrócił na siebie uwagę Sergjusza.
— Tu znajdziesz najpiękniejsze wyroby z laki, wytwarzane przez rodzinę Sze-Szao-An, która w ciągu 15-tu pokoleń wydała największych artystów i majstrów — z jakiemś dostojeństwem mówiły stylizowane złote litery na czarnem, lakowem tle szyldu.
Wagin rzucił okiem na Czarną i Białą pagody i na unoszące się kłęby pary nad basenem gorącego źródła leczniczego. Wpobliżu malowniczego gmachu Sze-Szao-An wstąpił do restauracji i, posiliwszy się naprędce, powrócił do hotelu, aby wypocząć po uciążliwej, całodziennej jeździe. Nie mógł jednak usnąć. Duszno było i parno. Wstał i usiadł przy otwartem oknie. W świetle księżyca, z pomiędzy czarnych skał błysnął