Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zbrojnego napadu na kupców, urzędników i żołnierzy japońskich. Druki te rozpowszechniali młodzi ludzie, należący do niektórych organizacyj chrześcijańskich.
Pewien stary Chińczyk, który, jak się z rozmowy okazało, znał Ti-Fong-Taja, więc do przedstawiciela jego miał zaufanie, mrużąc oczy, zauważył:
— Nasz filozof, dostojny Ku-Hung-Ming, bardzo chwalił zasady nauki Mistrza białych ludzi, ale wskazywał, że słowa jego padły na ziemię kamienistą i że z tego nasienia wyrosły chwasty cierniste, twarde i trujące... Misjonarze ciągle rozpowiadają o miłości bliźniego, tylko, niestety, nie tłumaczą nam, kogo uważają za swoich bliźnich! W każdym razie napewno — nie nas, bo gdyby tak było, dawno już powinni byliby wystąpić przeciwko handlowi opjum, który rujnuje zdrowie i zabija zdolności naszego narodu! Napewno nie widzą w nas takich samych istot, jak Amerykanie i Anglicy, bo nie wichrzyliby i tak już zwichrzone i wzburzone do dna życie republiki!
— Dlaczegóż nie protestujecie, nie krzyczycie na cały świat?! — zawołał dotknięty do żywego tym wyrzutem Sergjusz. — Niechby posłyszano o całej prawdzie!
Chińczyk wybuchnął suchym, zgryźliwym śmiechem i odpowiedział natychmiast:
— To nie pomoże! Europa i Ameryka posługują się na poparcie swej słuszności potężną flotą, armją, samolotami i tankami. Cóż im możemy na razie przeciwstawić oprócz słów? Zagłuszy je ryk dział i grzechot karabinów maszynowych! Cha-cha! Biała rasa uważa nas za niższy gatunek rodzaju ludzkiego, — za taki, co to rozumie tylko dobry cios