Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

samych, jak promienie słońca, przełamane i odbite po tysiąc razy w krysztale...
Pułkownik zapalił papierosa, lecz natychmiast cisnął go do stojącej w kącie popielnicy z piaskiem.
— To dziwne! — cichym głosem odezwał się Wagin. — Nie zdając sobie sprawy, i ja też odbyłem podobną próbę...
— Czyżby? — z żywem współczuciem spytał Chaj-Czin.
— Tak! — potwierdził Wagin. — Bezwiednie dokonałem na sobie próby, właściwie nie ja sam, lecz los, czy jakaś nieznana wyższa siła, próby... aby przekonać się czy kocham... ale — machnął ręką — muszę panu pokrótce opowiedzieć całą tę dziwną, doprawdy, historję.
Wynikiem tej rozmowy było zorganizowane przez pułkownika telefoniczne połączenie Wagina z biurem kompradora. Wagin prosił Ti-Fong-Taja o informacje o Miczurinie, którego mógł z łatwością odnaleźć w administracji „Szun-Pao“. Odpowiedź kompradora zaniepokoiła jeszcze bardziej i zdezorjentowała Sergjusza. Dowiedział się bowiem, że Miczurin nie pracował już w koncernie i nawet nie zażądał wypłacenia mu zaległej pensji. Wagin nie mógł sobie wyobrazić, co robi ten olbrzym, widać raptownie zaniechawszy pracy w przedsiębiorstwie prasowem? Tylko bardzo nagłe i ważne wypadki mogły popchnąć go do tak ryzykownego w jego sytuacji kroku, stawiającego go znów w obliczu nędzy.
— Muszę mu pomóc... — myślał stroskany i niespokojny Sergjusz — nie dopuścić, aby Miczurin, wyrwawszy się z ohydnego bagna „Gospody“ — miał do niego powrócić. To złamałoby go do reszty!