Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przyjaźnili ze sobą, prowadząc długie rozmowy na różne tematy. Złożywszy wizytę pułkownikowi, Sergjusz zwrócił uwagę na umieszczoną na biurku dużą fotografję młodej kobiety o otwartej i rozumnej twarzy. Spostrzegłszy, że gość przygląda się portretowi, Chaj-Czin z ujmującą szczerością i prostotą powiedział:
— Trzy lata temu byłem delegowany, jako obserwator wojskowy do Rzeszy niemieckiej. Poznałem tam tę pannę. Pochodzi z Alzacji, ze starej, tradycyjnej rodziny, chociaż ma charakter i umysł nawskroś współczesny w najlepszem tego słowa znaczeniu! Pokochałem ją i — nie ukryję przed panem, że odpowiedziała mi wzajemnością. Na przeszkodzie do naszego połączenia stanęła rodzina... Zrozumiałe! Antypatje, może, nawet idjosynkrazja rasowa, różnice kultur, religji i poglądów... Dramat, tak — dramat, tem głębszy, że Iza oświadczyła, iż bez wahania pójdzie ze mną w życie... Nie chciałem jednak narażać siebie i jej na ryzyko zbyt pospiesznej i gorączkowej decyzji... Uważam, że lepiej jest przeżyć kilka lat szczęśliwie, niż przez całe życie iść obok siebie z zimnem sercem, z obowiązku...
— I cóż pan zrobił, pułkowniku? — spytał zaciekawiony Wagin.
— Zaproponowałem... próbę. Próbę czasu i trwałości niczem nie podsycanego uczucia... — odpowiedział Chaj-Czin z jakimś zagadkowym uśmiechem. — Pięć lat próby!... Jeżeli wynik jej będzie dobry, wtedy warto już walczyć, łamać tradycje i wiedzieć, że czyjeś tam łzy okupione zostaną szczęściem dwojga ludzi, dla których całe życie zamknęło się w nich