Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wszakże od tego zamiaru, obawiając się, żeby nie było to przyjęte za usiłowania jego, by przypomnieć się Ludmile i naprawić tak łatwe, jak mu się zdawało, i naturalne rozluźnienie stosunków i dawnej przyjaźni. Nie chciał też, aby zakochany w Ludmile Miczurin pomyślał, że przyjaciel jego zamierza wejść mu w drogę.
— Ale o co mi właściwie chodzi? — zapytywał w duchu. — Cała ta drażliwość moja byłaby na miejscu, gdybym istotnie chciał im się narzucać lub gdybym... miał jakieś cieplejsze dla Ludmiły uczucie, tymczasem...
Tymczasem nie mógł uśmiechnąć się pogardliwie na to, jakgdyby absurdalne przypuszczenie. Gdzieś bardzo głęboko w sercu ożyły nagle wspomnienia — nic nieznaczące, ale niezwykle wyraźne i wyłącznie jego jedynie obchodzące. Same drobiazgi! Jakiś błysk w głębi oczu Ludmiły, niezwykła, nigdy przedtem niesłyszana intonacja jej głosu, nagłe wzruszenie, cieplejsze spojrzenie, skierowane w jego stronę; miękki, kontraltowy śmiech, krótki i przypadkowy, gdy lśniła się na jedno mgnienie oka wspaniała biel zębów; pięknie oświetlone, bujne włosy, niepokorne pasemko ich, spadające na ciemną, śmiało zarysowaną brew, gęste cienie, odrzucone od długich, czarnych rzęs... A to ukryte oburzenie jej, gdy rozpowiadał o niedostępnym klasztorze, o jakichś tam nieośmielających się powiek podnieść milczących mniszkach we włosiennicach i czarnych chustach na pochylonych głowach?! W jej ledwie podniesionym głosie wyczuł wtedy namiętny bunt. Nie znał tej dziewczyny i nie zadał sobie nawet trudu wniknąć w treść jej życia, w myśli i plany na przyszłość!...