Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Cała nadzieja znękanych ludzi zawarta się teraz, jak nigdy przedtem, jedynie w Bogu! A pan, a pan chce zabić, wypalić ją w duszach i sercach ludzi, podstępnie usprawiedliwiając i uświęcając wszystkie najstraszliwsze zbrodnie, które gnieżdżą się w Wielkiej Babilonji, miastach bestyj i nierządu! Musiałam to uczynić i powtarzam — jeżeli pan ośmieli się raz jeszcze...
— Groźba? — szeptem przerwał jej „brat Artur“.
— Uprzedzenie! — dobiegł stanowczy głos Ludmiły. — Jestem przekonana, że to, co zobaczyłam oczami duszy swojej, nietrudno byłoby sprawdzić, gdyby znalazł się ktoś, kto całą sprawę tę wziąłby do serca. Więc — pan rozumie?
Carling długo nie odpowiadał, aż wreszcie zaśmiał się złośliwie:
— Ktoby tam zwracał uwagę na brednie jakiejś nędzarki — emigrantki?!
Ludmiła milczała.
Miczurin słyszał, jak Amerykanin włożył palto i, otwarłszy drzwi do sieni, syknął:
— Ostatni raz zapytuję, czy pani będzie nadal żądała ode mnie niemożliwego?
Pytanie to zostało bez odpowiedzi. Uduchowiony „prorok“ (Amerykanki twierdziły, że podobny był do Jana Apostoła!) mistrz i sprytny gracz — mr. Artur Carling szybkim krokiem wyszedł na podwórze.
Pierwszym odruchem Miczurina było wypaść za nim i... Powstrzymała go jednak inna myśl, szalona a jednak najistotniejsza i najszczersza, która tylko w głębi wiernego serca począć się może.
Zapukał ostrożnie do pokoiku Somowych.