Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

który tak uporczywie i pieczołowicie wznoszę cegła po cegle. Życie po wojnie stało się tak bardzo trudne! Największe talenty, najpotężniejsze indywidualności o żelaznej energji wegetują. Tylko ten, kto potrafi znaleźć swoją drogę, wypłynie na szerokie wody. Ja ją znalazłem! Posiadam talent mówcy, pochwytuję z łatwością nastroje mas i — wyznaję to szczerze — umiem zagrać na nich. Zrozumiałem przed trzema laty, że znużona śmiertelnie i żyjąca z dnia na dzień ludzkość potrzebuje mistyki — nie tej jednak — dalekiej, nieuchwytnej, zaświatowej i pokornej Bogu, lecz mistyki, wykrzesanej z nędznej, najpospolitszej istoty ludzkiej, prostej i zuchwałej! Udało mi się to, bo nauczam, że sam człowiek właściwie jest już bóstwem, gdyż kieruje nim w każdej chwili duch... Mam w Stanach Zjednoczonych i w Indjach Brytyjskich 50.000 braci i sióstr mojej sekty, na wiosnę tego roku w Holandji zrobiłem konkurencję samemu Kriszna-Murtiemu i — nagle pani!
Znowu przeszedł się po pokoju i rzucił beznadziejnie rozpaczliwym głosem:
— Przychodzi pani i opowiada mi o takich szczegółach mego życia... To straszne! Straciłem równowagę ducha! Jestem zgubiony! A przecież ja chcę żyć!
Zaskrzypiało krzesełko. Miczurin zrozumiał, że Carling, zdruzgotany zupełnie, usiadł.
— Musiałam to panu powiedzieć i zażądać, aby pan zaniechał tu swoich kazań. Czuję wewnętrzny nakaz pozbawić pana tego prawa! Pan głosi straszną herezję, nie uznaje Boga i Syna Bożego i na ołtarz wprowadza chwiejnego, słabego i nędznego człowieka!