Przejdź do zawartości

Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

„brata Artura“ i wie, że ten powie jej całą prawdę, wytłumaczy uczciwie, czy też wprost się zdradzi, co go do niej sprowadziło. I Miczurin również wiedział, że zagadka i dla niego też zostanie wyjaśniona, że rozproszą się wszelkie podejrzenia i znikną powody do męczących go domysłów. Artur Carling nie odzywał się jednak, wreszcie zerwał się z krzesła i kilka razy przeszedł się po pokoju. Usiadł gdzieś na uboczu, zapewne — na łóżku, bo skrzypnęły i brzękły sprężyny — kombinował lejtenant.
— Niech pan weźmie krzesło, — rozległ się surowy głos Ludmiły, a nigdy przedtem niesłyszane nuty rozkazu uderzyły Miczurina. — Na tem łóżku umierał mój brat!... Dziękuję... Ale musimy skończyć tę niewyraźną dla mnie rozmowę! Co spowodowało pańską tu wizytę, mr. Carling?
Te słowa — „mr. Carling“ przebrzmiały jak odgłos policzka lub smagnięcie batem. Wyczuł to prorok opasłej pani Bosthaft, bo w jego odpowiedzi było już znacznie więcej pokory a nawet strachu.
— Muszę przecież usprawiedliwić się przed panią...
— Poco? — odparła. — Nie obchodzi mnie pan... Mówiono mi o natchnionym mistrzu, dlatego długo przysłuchiwałam się panu na zebraniu kółka w „Astor“, wreszcie przyszłam na ten wielki publiczny występ. Mam ciężkie... zmartwienie i pragnę wskazówek, które pozwoliłyby mi żyć dalej... Dlatego przyszłam...
Urwała i więcej się nie odzywała. Milczenie trwało tak długo, że Miczurin aż zaniepokoił się i już nacisnął klamkę, by wejść do sieni, gdy w tej samej chwili posłyszał namiętny głos Carlinga:
— Pani przyszła tam poto, by zburzyć cały gmach,