Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w szczelinie pod sklepieniem pieczary, ani schowana w kupie słomy butelka z zielonkawym płynem, ani talja kart pod płaskim kamieniem i krótki, z włosia spleciony sznur z pętlą na jednym końcu i żelaznym ciężarkiem — na drugim. Obejrzał każdy z tych przedmiotów uważnie i na dawnem pozostawił miejscu. Miał przy tem skupiony wygląd sędziego śledczego, a w oczach czujność psa, tropiącego zdobycz. Długo krążyli w labiryncie nór i galeryjek, jakichś schowków i skrytek, aż doszli znów do oświetlonej pieczary, gdzie odbyła się pierwsza burzliwa narada. Usiedli na wykutej w ścianie ławeczce, gdyż Wagin poczuł się zmęczonym. Hung-Wu opowiadał o tem, jak przed laty w mieście mężczyzn, powstałem nad Żółtą rzeką, nagła powódź zalała chodniki i nory.
— Nikt stamtąd nie wyszedł! Rozmokła ziemia zawaliła się, grzebiąc prawie piętnaście tysięcy ludzi... Po dziś dzień miejsce to okoliczni włościanie nazywają „wąwozem śmierci“.
Nagle zerwał się na równe nogi, a oczy błysnęły mu złowrogo. Wagin spojrzał na niego pytająco, lecz w tej samej chwili posłyszał wściekłe krzyki, wycie i tupot nóg. Nie miał wątpliwości, że gdzieś niedaleko wrzała bójka.
— Proszę tu na mnie zaczekać! — mruknął Hung-Wu. — Coś się tam stało... Muszę zobaczyć.
W jednej chwili, jak wąż wślizgnął się do ciemnego przejścia i zniknął w niem. Wagin po chwili wstał i wszedł za nim. W wąskiej szczelinie nikogo już nie było. Posuwał się więc dalej, klucząc po sieci niezliczonych korytarzyków i nagle stanął jak wryty. Skądś, jakgdyby spod ziemi, dobiegły go stłumione jęki i słaby głos. Sergjusz drgnął, posłyszawszy mowę