Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jestem pracować nad wykonaniem planu... przekształcenia, wyraźmy to z pewną oględnością, mapy świata — powiedział z uśmiechem.
Wali-chan ujął go za rękę i mocno ją ścisnął.
— To — najważniejsze, resztę załatwi mój przyjaciel, Ti-Fong-Taj. Zaraz sprowadzę go tu! — mówił pułkownik, zdejmując słuchawkę telefonu.
W niespełna półgodziny po tej rozmowie do gabinetu wchodził uśmiechnięty jak zawsze komprador.
— Panowie omówią sprawy materjalne i warunki współpracy z nami pana Wagina, — powiedział Wali-chan, potrząsając dłoń Chińczyka. — Muszę już iść, bo mam dziś jeszcze dwa spotkania.
Pułkownik pożegnał obydwu panów i wyszedł. Rozmowa z Ti-Fong-Tajem przeciągnęła się znacznie dłużej niż przewidywał Sergjusz. Ti-Fong-Tai długo i z najdrobniejszemi szczegółami wtajemniczał nowego współpracownika w plan dostarczenia broni do różnych prowincyj Chin. Wreszcie oznajmił:
— Najtrudniejsze zadanie będzie pan miał w tych okolicach, gdzie utwierdziły się chińskie oddziały komunistyczne, bo my właśnie zamierzamy w pierwszej kolei uzbroić ludność, by sama powstała przeciwko okupującym i pustoszącym całe prowincje komunistom. Rząd nasz zupełnie niesłusznie obawia się tymczasem zatargu z poselstwem rosyjskiem i do walki otwartej z komunistami nie chce przykładać ręki. Pan zrozumie, że w tym wypadku wskazana jest przeto najdalej posunięta ostrożność, bo z naszymi komunistami niema żartów!
— Wszyscy komuniści są jednakowo... energiczni! — uśmiechnął się Sergjusz, myśląc o tem, że nie-