Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i niezdrowe, ciemne rumieńce na zapadłych policzkach.
— Chory, czy co? — szepnął Sergjusz.
Miczurin wzruszył ramionami i, śmiejąc się cicho, odpowiedział:
— Zdrowie ma, jak żelazo!... To działanie opjum... No, ale musimy go wyciągnąć z tej nirwany! Doktorze von Plen! Hej, doktorze!
Widząc, że ten się nie rusza, lejtenant ze stojącego na pryczy kubka chlusnął mu wodą w twarz. Lekarz zamruczał coś i otworzył oczy.
— To ja — Miczurin! Wstawaj prędko! Mamy do ciebie interes. Pilna sprawa!
Von Plen znowu przymknął oczy, a wtedy lejtenant pochylił się nad nim i powiedział mu do ucha:
— Chorzy czekają!...
Te słowa podziałały jak strumień lodowatej wody lub jak prąd elektryczny. Lekarz poruszył się i uczynił wysiłek, aby usiąść. Ciało jednak bezwładne było jeszcze i ciążyło, jak bryła ołowiu. Wszakże obudzona już świadomość poczęła działać. Von Plen z trudem przewrócił się na plecy. Wyprężył się cały, skurcz przemknął mu po twarzy, paznogcie zgiętych palców wpiły mu się w dłonie. Rumieńce znikły nagle, zdawało się, że cała krew odbiegła od głowy, a rzęsisty pot okrył piękne, wysokie czoło. Drgnęły sinawe powieki i uniosły się powoli. Trwało to kilka sekund zaledwie. Niby pchnięty jakąś niewidzialną siłą, von Plen zerwał się z pryczy, zgasił lampkę i, obciągając na sobie dziwacznie wyglądający na jego kościstej figurze watowany strój chiński, nieco ochrypłym głosem spytał z niepokojem: