Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Zapewne Wan-Mo-Lin dostał znowu ataku sercowego, co?
— Nie, nie! — mówił Miczurin. — Słuchaj uważnie. Przyprowadziłem do ciebie pewnego rodaka. Ma do ciebie interes, a powiada, że pilny.
— Co znów za interes? — spytał lekarz, z niezadowoleniem przyglądając się Waginowi.
Sergjusz, wymieniwszy swoje nazwisko, poprosił go o pomoc dla chorego na gruźlicę chłopaka. Von Plen potrząsnął głową i nachmurzył czoło.
— Nie praktykuję nigdzie poza tą palarnią, — mruknął.
Wagin jednak począł go prosić twardym, nieustępliwym głosem. Lekarz nagle przyjrzał mu się bacznie i zgodził się, dowiedziawszy się, że nie potrzebuje wychodzić poza obręb chińskiej dzielnicy.
Gdy weszli do pokoiku chorego chłopca, von Plen podniósł głowę i wciągnął powietrze w płuca.
— Źle... — szepnął do Wagina, — czuję tu śmierć. A teraz proszę mnie zostawić z pacjentem... Nie lubię bowiem przedstawień publicznych.
Podczas, gdy von Plen badał Romana, powróciła do domu pani Somowa z córką. Ujrzawszy Wagina, stojącego w sieni, zdziwiły się i nieufnie spoglądały na niego. Ludmiła, opuściwszy głowę, zamierzała przejść do pokoju, lecz Sergjusz zatrzymał ją i zaczął opowiadać, co tu zaszło przed półgodziną. Ledwie skończył swoją relację, do sieni wyjrzała blada, chuda twarz von Plena.
— Ach... mesdames! — zawołał zażenowany. — Proszę mi wybaczyć mój strój, ale ten pan, przepraszam... zapomniałem nazwiska... tak, tak, — pan