Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przez opary okowity. Wreszcie spojrzał na Wagina i zamruczał:
— Że też ma pan czelność dla takiego drobiazgu budzić spracowanego człowieka! Jeżeli ktoś z pańskich przyjaciół zamierza wykopyrtnąć się, to radzę zwrócić się do miejskiego szpitala chińskiego. Do dziesięciu nie zdąży zliczyć, jak już stanie na sąd Boży, opuściwszy ten padół łez, westchnień i zgrzytania zębów...
Uderzył się brudną dłonią w czoło i, mrużąc oczy, spytał:
— A może to panu wypadło niepożądanego bliźniego wysłać w nadziemską krainę... bez rozgłosu i wzmianek w rubryce „Zmarli“? Tedy...
— Mów pan!
— Tedy mam ja tu przyjaciela... doskonałego lekarza... Mogę powiedzieć — sławę... raczej — dawną sławę! Pływał ze mną na krążowniku „Szmaragd“... Znakomity lekarz... Zarzucił tu kotwicę w Szanchaju na zawsze i...
— Rozpił się, jak pan, lejtenancie... — domyślił się Wagin.
— O, za pozwoleniem! — oburzył się Miczurin. — Mój przyjaciel, doktór Oskar von Plen bynajmniej nie jest pijakiem... Jakto zwykle Niemiec... Zna pan nasze rosyjskie przysłowie — co Moskalowi na zdrowie, to Niemcu — śmierć... Cienkie mają i delikatne flaki! Von Plen innym sposobem uprzyjemnia sobie żywot...
— Dobrze już, dobrze! — przerwał mu Wagin. — Czy daleko stąd mieszka ten pański przyjaciel?
— Może ze sto albo sto pięćdziesiąt kroków, zaraz za jaomyniem — objaśnił Miczurin.