— Bronchit, czy gruźlica — to wszystko jedno, można wyjść zwycięsko i z tego i z drugiego, ale trzeba borykać się z chorobą a nie poddawać się jej... Coś tam zaradzimy...
Urwał, bo chłopak chrząknął kilka razy i wypluł do chustki ciemny skrzep krwi.
— Poczekaj-no chwilkę, przyjacielu! — powiedział Wagin i wybiegł z pokoju.
Wyszedłszy na Fu-Tien-Koo, szybkim krokiem zdążał w stronę „Gospody 4-ch stron świata“.
Odszukawszy w jakiejś dziurze zaspanego Miczurina, wstrząsnął nim kilka razy i obudził.
— Wstawaj, panie lejtenancie! — mówił do zdumionego draba. — Mam pilny interes do pana. Z rozmowy naszej wywnioskowałem, że pan tu dobrze zna wszystkich i wszystko.
— Istotnie, — zamruczał Miczurin, — znam każdego, jak łysą kobyłę. I niebardzo mam wygórowaną opinję o naszych współrodakach, nie wyłączając „sfery wojskowej“. Wywalili mnie ci z łaski Bożej i samozwańców — generałowie i pułkownicy ze swej bandy za to, że uważam za zbrodnię podtrzymywanie wojny domowej i wysługiwanie się naturalnym wrogom Rosji — Japończykom... Bo to widzicie, czcigodny rodaku...
— Czekaj pan! Później mi pan o tem opowie, a teraz potrzebuję mieć natychmiast lekarza — dobrego i — taniego, bo na drogiego eskulapa nie mam forsy! — przerwał mruczenie lejtenanta Wagin i szarpnął go za ramię.
Miczurin spuścił wreszcie nogi ze skrzyni i przeciągnął się potężnie. W pijackich, mętnych oczach świtała mu jakaś myśl, z trudem przedzierająca się
Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/82
Wygląd
Ta strona została przepisana.