Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/350

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

brzmiał i białka oczu zczerwieniały. Zerwał się z krzesełka i podszedł do Wagina.
— Wybaczcie! — szepnął, a w oczach błysnęły mu łzy.
Wagin mocno uścisnął mu dłoń i także szeptem odpowiedział:
— Daj Boże, aby wszystkie wasze pragnienia ziścić się mogły! Z serca wam tego życzę!
Plen ręce rozłożył i zamrugał sinemi powiekami:
— Więc jak tam ze mną będzie? Czy dostaję zamówienie na tę „vaccina antiamorosa“, czy też to były tylko wstępne pertraktacje z moją firmą?
— Nie zamawiam tymczasem, lecz na wszelki wypadek radzę ze sto ampułek mieć na składzie! — zaśmiał się Wagin, mrużąc oczy. — A teraz wiecie co? Chodźmy do herbaciarni „Pod wierzbami“! Pić mi się chce...
— Ja? Do takiego wytwornego lokalu, gdzie bywają cudzoziemcy? — wołał przerażony Plen. — W moim arcy-chińskim stroju z epoki dynastji Han?! Impossible! Zresztą musiałbym przedtem... wypocząć trochę „w obłokach dymu rozkoszy“...
Wagin, niezwykle ożywiony i ucieszony, tarmosił doktora za rękaw jego kurmy i mówił do niego:
— Kładź się pan prędzej i wciągnij w siebie trochę tego gorzkiego świństwa! Nie chciałbym bowiem, żeby się pan nam nagle wytchnął i zwiądł, jak wyciśnięta cytryna... A co do wyglądu i stroju, to na wstępie oznajmimy, że jest pan jednym ze stu mędrców, co to niewiadomo gdzie żyją już od tysiąca lat. Zresztą niema obawy! Po dżumie cudzoziemcom się nie śpieszy do naszej dzielnicy. Opowiadał mi dziś nasz gospodarz — Jun-cho-san, że nawet kat z jao-